Dlaczego nie robimy już niemych filmów?

​Dziga Wiertow otwiera swoje najwybitniejsze dzieło - “Człowieka z kamerą” z 1929 roku następującymi słowami:


“Ten film jest eksperymentem w kinowym przekazie rzeczywistych wydarzeń. Bez pomocy plansz tekstowych. Bez pomocy fabuły. Bez pomocy teatru. To eksperymentalne dzieło ma na celu stworzenie prawdziwie międzynarodowego języka kina opartego o absolutne oderwanie od języka teatru i literatury.”


​Sam Wiertow podpisany jest jako “autor-nadzorca eksperymentator”. Od razu widać silny nacisk na słowo “eksperyment”. Cóż takiego eksperymentalnego w “Człowieku z kamerą”? Otóż obietnice złożone w tytule i wstępie są w pełni spełnione w filmie. Nie ma fabuły, aktorów ani scenariusza. Nie ma też oczywiście ścieżki dźwiękowej. Film jest niemy. A co jest w filmie? Jest tylko kamera. Dzieło jest obdarte z każdego środka przekazu oprócz ruchomego obrazu. Jest to film w najczystszej postaci, wykorzystujący tylko i wyłącznie sztukę kinematografii do nawiązania kontaktu z odbiorcą. W trakcie filmu kamera ukazuje nam sceny z życia mieszkańców Moskwy, Kijowa i Odessy. Doświadczamy bardzo dynamicznego montażu i rozmaitych sztuczek takich jak na przykład nakładanie kilku obrazów na siebie. Całość wygląda bardzo efektownie i nie używając żadnych słów wchodzi w dialog z widzem. Jedni powiedzieliby, że to przerost formy nad treścią, ale czym jest forma, jeśli nie sługą treści? Gdzie dokładnie znajduje się granica między treścią a formą? Wiertow odrzuca bezpośredni przekaz treści, zamiast tego przekształca formę aby wywołać w nas emocje. To chyba najlepszy przykład zasady “show, don’t tell” - pokaż, nie mów. Film może być trudny w odbiorze ze względu na swoją radykalność i burzenie wszelkich przyzwyczajeń widza, ale bez dwóch zdań jest nieporównywalnym doświadczeniem.

​Odpowiedź na pytanie, które zadaję w tytule tego tekstu jest banalnie prosta - postęp techniczny. Istnienie niemych filmów wynika przecież tylko z limitów technologicznych wczesnego dwudziestego wieku. Po co więc, sto lat po rozwiązaniu tego problemu, mamy się ograniczać i wracać do kinowej prehistorii? Świat idzie naprzód, ewoluujemy, nie ma sensu się cofać! Jest jednak pewien szkopuł. Takie rozumowanie zupełnie ignoruje inny przełom technologiczny w historii kina - przejście z czerni i bieli na kolor. Do dzisiaj przecież powstają czarno-białe filmy. Taka kolorystyka w połączeniu z innymi środkami stylistycznymi daje twórcom możliwość stworzenia konkretnego klimatu i wywołania specyficznych emocji. To tylko kolejne narzędzie w rękach filmowców, dlaczego mieliby z niego nie korzystać? To samo moim zdaniem tyczy się braku dźwięku. Zrezygnowanie z dźwięku również można potraktować jako narzędzie stylistyczne. Zamiast pytać dlaczego nie robimy już niemych filmów, należy raczej pomyśleć dlaczego robimy filmy czarno-białe, ale niemych już nie.


​Przyczyn można się doszukiwać w postępującym lenistwie społeczeństwa, szczególnie amerykańskiego, w końcu to USA jest stolicą kina i źródłem tych najpopularniejszych dzieł. Gdy w 2020 roku film “Parasite” zdobył cztery Oscary, podczas swojego przemówienia reżyser Bong Joon-ho powiedział: “gdy pokonacie jednocalową barierę napisów poznacie wiele więcej niesamowitych filmów.” “Parasite” to film w języku koreańskim. Świat poza Koreą musiał się z nim zatem zapoznać z pomocą napisów. Reżyser nawołuje do poszerzania swoich horyzontów i oglądania filmów nie tylko w swoim rodzimym języku. Część Amerykanów (i nie tylko) przyjęła tę sugestię z niesmakiem, wyrażając swoje niezadowolenie w mediach społecznościowych. W końcu żeby oglądać film z napisami trzeba się na nim skupić, nie można włączyć go po prostu w tle i zająć się czymś innym. To samo tyczy się niemych filmów. O wiele bardziej niż filmy dźwiękowe polegają na obrazie. Niestety, wiele osób odrzuca wszystko, co nie jest łatwe w konsumpcji. Dla niektórych filmy z napisami wydają się egzotyką. Dla fanatyków czerń i biel jest tylko wyrazem przesadnego artyzmu, a nieme filmy to relikt, marna ciekawostka i nic więcej. Te przeświadczenia panują często wśród ludzi, którzy nigdy nawet nie próbowali zmierzyć się z typem filmu, który krytykują. Nieme filmy wychodzą na tym najgorzej, w końcu zarówno mają napisy jak i są czarno-białe. Nie ma na to dzisiaj publiki. Gdyby ktokolwiek chciał dziś stworzyć niemy film to nie ma szans, że dostałby jakiekolwiek finansowanie. Nieme filmy to przeszłość, takie jest status quo, nie da się nic z tym zrobić.

​Jest jednak pewien wyjątek. Ewidentnie idea stworzenia filmu niemego wciąż kusi pewnych reżyserów, ale wiedząc, że stworzenie prawdziwie niemego filmu jest praktycznie niemożliwe realizują swoje fantazje na inne sposoby - robiąc filmy o braku niemych filmów.

1. Deszczowa piosenka (1952)

​Fabuła “Deszczowej piosenki” oscyluje wokół nakręcenia niemego filmu pod tytułem “Waleczny kawaler”. Po niezbyt przychylnym przyjęciu na pokazie testowym bohaterowie postanawiają przekształcić dzieło w musical. Widzimy jedynie krótkie segmenty niemego filmu i, pomimo że “Waleczny kawaler” ma umyślnie wyglądać na film niekompetentny i budzący politowanie, tak aby sensownie uargumentować ambicje bohaterów do zmiany koncepcji, oglądanie tak charyzmatycznego aktora jak Gene Kelly w niemym filmie jest pobudzające. Praca aktora wygląda zupełnie inaczej w filmie niemym i dźwiękowym, co jest pokazane dobitnie w “Deszczowej piosence”. Wielu współczesnych aktorów mogłoby bez wątpienia zaprezentować coś kompletnie nowego i niespodziewanego występując w niemym filmie.


2. Babilon (2022)

​“Babilon” w reżyserii Damiena Chazelle’a to młodszy i głośniejszy brat “Deszczowej piosenki”. Podstawowa idea jest podobna - po narodzinach filmu dźwiękowego filmowcy muszą odnaleźć się w nowych warunkach. Znów na pierwszym planie mamy aktorów i znów pokazane nam są skrawki niemego filmu, tym razem zamiast Kelly’ego równie charyzmatyczna Margot Robbie. Oglądając fragmenty niemego filmu ma się ochotę zobaczyć całość. Fakt, że Chazelle podjął się “Babilonu” i stworzenia mikroskopijnego filmu niemego daje nadzieję, że i wśród współczesnych twórców idea filmu niemego wciąż nie umarła.


3. Światła rampy (1952)

​“Światła rampy” to szczególne dzieło dla fanów niemego kina. W tym filmie pierwszy raz widzimy na ekranie zarówno Charliego Chaplina i Bustera Keatona - dwie największe legendy niemych komedii. Jest to też szczególne dzieło dla samego Chaplina - można to stwierdzić chociażby po samym nakładzie jego pracy. Jest reżyserem, scenarzystą, producentem, kompozytorem i na dodatek gra główną rolę. Jego samodzielność nie bierze się znikąd - film jest bardzo autorefleksyjny. Chaplin opowiada swoją historię poprzez postać Calvero - starego komika, którego dni chwały dawno minęły. Chaplin robił furorę w latach dwudziestych i trzydziestych, ale na początku lat pięćdziesiątych trapiło go wypalenie. Nieme filmy odeszły w przeszłość i wydawałoby się, że sam Chaplin utonął razem z nimi. Wcielając się w Calvero ukazuje nam swoje żale. Obserwujemy jak komik jest oklaskiwany podczas swoich występów, a po latach wyśmiewany. Jego widowiska nagle przestają przynosić dochody. Starszy Chaplin dalej ma tyle samo uroku, co kiedyś. To publika się zmieniła.

​Obejrzenie po raz pierwszy niemego filmu, zwłaszcza w dzisiejszej epoce głośnych widowisk, może wydawać się straszne. Gdy sam po raz pierwszy sięgałem po niemy film obawiałem się, że bez dialogów, muzyki i dźwięków otoczenia ciężko będzie się zaangażować w świat przedstawiony. Trudno odrzucić przyzwyczajenie, które jest tak silne z racji swojej obecności w każdym dotychczas widzianym filmie. W moim przypadku okazało się, że film niemy potrafi wciągnąć tak samo mocno jak każdy inny i swoją formą objawia nieznane dla widza filmów dźwiękowych możliwości kina. Nagle miałem przed sobą skarbnicę tysięcy zupełnie niepowtarzalnych i niepodobnych do czegokolwiek co widziałem dzieł. Dobrym punktem wejścia są zdecydowanie komedie, zwłaszcza wcześniej wymienionych geniuszy - Bustera Keatona i Charlesa Chaplina. Warto także zainteresować się dziełami Niemców, na przykład “Nosferatu” i “Gabinetem doktora Caligari”. Dla zapaleńców polecam “Wampiry” z 1915 roku, z którego kadr widoczny jest poniżej. Dzieło zdecydowanie dla wytrwałych - całość trwa ok. 7 godzin i jest podzielona na dziesięć epizodów, dzisiaj można by nazwać to serialem.


Dlaczego nie robimy już niemych filmów?
Maciej Przyłucki 27 sierpnia 2023
Udostępnij ten artykuł