Czy „Tajna Inwazja” to dobry serial?

Tekst zawiera spoilery do serialu „Tajna Inwazja” 


​Modne jest obecnie jechanie po Marvelu. W 4 i 5 fazie,  słabiej czy mocniej oberwała dotychczas praktycznie każda produkcja. Wyjątkiem jest tutaj tylko trzecia część „Strażników Galaktyki”, która trafiła w gusta wszystkich fanów MCU i nie tylko. Raz słabiej, raz bardziej obrywa także „Tajna Inwazja”. 


​Nie oszukujmy się. Marvel z grubsza nie umie w seriale. Nie potrafią oni stworzyć produktu, w którym każdy odcinek będzie stał na własnych nogach. Zamiast tego tworzą raczej długie, sześciogodzinne filmy, porozdzielane w niespecjalnie gotowych na to miejscach. Cierpi na tym odbiór całościowy serialu. Klasyczna piramida Freytaga występuje tam wyłącznie tylko raz przez całą sześciogodzinną przygodę. Zamiast być powtarzana sześciokrotnie - raz na każdy godzinny odcinek. Problem ten doskonale widać właśnie w „Tajnej Inwazji”, gdzie niektóre odcinki mogłoby się wydawać mają zerowe tempo, a finał cierpi na byciu tylko i wyłącznie zakończeniem. Ciężko jest nakreślić w tych odcinkach klasyczne 5 etapów z piramidy Freytaga. 


​Pierwsze dwa z nich ustawiają pionki na planszy. Pokazane są początkowe motywacje, które kierują bohaterami. Dowiadujemy się kim jest Gravik, Sonya Falsworth czy Priscilla. Na ekran powracają postacie, które już znaliśmy wcześniej – Nick Fury, Maria Hill, Rhodey oraz Talos i jego córka G’iah. Już w pierwszym odcinku dostajemy prawdziwą bombę. Umiera Maria Hill, która nie była postacią lecz tylko i wyłącznie zapalnikiem do dalszego rozwoju Nicka i motorem napędowym dla jego motywacja. Uśmiercenie tej postaci jest dużym zarzutem co do serialu. Myśleliśmy w końcu, że postać, występująca w tym uniwersum od 11 lat, dostanie finalnie miejsce na własny rozwój. Niestety okazało się być to tylko złudną nadzieją. 


​Na przestrzeni całego sezonu dowiadujemy się natomiast dużo więcej na temat pozostałych, powracających postaci. Nick Fury, jak się okazała ma na ziemi zmiennokształtną żonę. Priscilla jest mu bardzo wierna i oddana. Sceny w których występują razem mają w sobie wiele uroku i czułości, ale także są dosyć odważne i świetnie pokazują charakter obydwu postaci. Oprócz wyżej wymienionej relacji, na uwagę zasługuje także ta pomiędzy Furym i Talosem. Ben Mendelsohn i Samuel L. Jackson błyszczą. Fani jednogłośnie uważają, że doświadczenie i niezaprzeczalny aktorski kunszt obu panów wyniósł relacje tych postaci na bardzo wysoki poziom. Nick Fury nie jest jedyną postacią, która ukrywa jakiś sekret. Okazuje się, że Rhodey jest Skrullem! Prawdziwy on zostaje wypuszczony dopiero w ostatnim odcinku. 


​Jest on także jednym z ważniejszych ludzi Gravika - głównego złego – który chce wywołać wojnę światową. Próbuje dojść do tego poprzez usadzanie innych zmiennokształtnych w rządach państw. Rhodey, jak dobrze wiemy od dawna jest generałem. W tym serialu doskonale widać, że jest on prawą ręką prezydenta USA. Takich jak fałszywy Rhodey w rządach światowych jest dużo więcej. Gravik ma rozsianą siatkę szpiegowską po całej planecie. On sam jest bardzo okropną, bezwzględna i przerażająca personą. Szczerze mówiąc, wydaje mi się być najbardziej makabrycznym wrogiem we wszystkich Marvelowskich serialach. Jest on po prostu nieludzi. Nie tylko pod względem skrywanej aparycji fizycznej, ale także barbarzyńskiej psychice i okropnym dążeniu do celu po trupach. Po trupach, dosłownie każdego. Mimo bardzo słabego scenariusza - z wieloma lukami czy niedopowiedzeniami - Kingsley Ben-Adir gra naprawdę świetnie. Swoją charyzmą doskonale ciągnie postać Gravika na wyżyny szaleństwa. Podobnie zresztą jak Olivia Colman, która jest obecnie jedną z najznamienitszych aktorek na świecie. Wyciąga ze swojej roli tyle ile potrafi, co skutkuje między innymi naprawdę przerażająca sceną u rzeźnika, którą zapamiętam na długo. 


​Na ekrany powraca natomiast córka Talosa – G’iah. Od wydarzeń z „Kapitan Marvel” minęło już sporo czasu, co za tym idzie G’iah nie jest już dzieckiem. Emilia Clarke wypada bardzo średnio w swoim debiucie w MCU, a ja ciągle się zastanawiam, czy jej wyśmienity występ w „Grze o Tron” nie był dziełem jakiegoś przypadku i po prostu doskonałego doboru akurat jej do roli Khaleesi. Nie pomaga jej na pewno wyżej wspomniany mierny scenariusz, a także finał. 


​Finał, który jest naprawdę tragiczny. W chwili obecnej (stan na 01.08.2023) ma tylko 7% pozytywnych recenzji w serwisie Rotten Tomatoes. Jest to naprawdę fatalny wynik. Plasuje się on na „zaszczytnym” najniższym miejscu spośród wszystkich produkcji w historii MCU. Był on po prostu bardzo tani. Nie chodzi mi tutaj o predyspozycje finansowe, ale rozwiązanie fabularne. Rozwiązanie, w którym to właśnie G’iah okazuje się być najpotężniejszym superbohaterem jaki kiedykolwiek istniał, posiadając moce wszystkich innych znanych nam wcześniej marvelowskich herosów. Jest to trochę niszczące dla całej reszty postaci, które przestają w tym momencie być wyjątkowe, a także nasuwa tyle pytań: skąd Fury zdobył DNA niektórych z bohaterów? Lub, dlaczego od razu po otrzymaniu mocy G’iah wiedziała jak je używać? Zakończenie wątku Rhodiego jest natomiast tak skrótowe, że naprawdę nie mam co o nim napisać. 


​Mimo 5 całkiem udanych odcinków, finał naprawdę psuje wszystko. Morduje możliwy dobry odbiór poprzednich odcinków. Stwierdzam więc, że „Tajna Inwazja” nie jest dobrym serialem. Jest wręcz jedną z najgorszych produkcji w MCU, gdzieś obok trzeciego „Ant-Man’a”, „Thora 2” oraz „Ms. Marvel”. Traci na tym całe uniwersum, bo jak dobrze wiemy „Tajna Inwazja” miała być przecież prologiem do kolejnych filmów, w których Skrullowie, rząd czy Nick Fury odegrają kluczowe role. „The Marvels” i „Kapitan Ameryka 4” przestają wzbudzać zainteresowanie w coraz to większej ilości zapalonych fanów, a tym bardziej u szarych zjadaczy popcornu. Z kolei „Avengers: Secret Wars” zachęca już tylko co niektórych i to tylko wyłącznie pierwszym słowem tytułu.

Czy „Tajna Inwazja” to dobry serial?
Jakub Nadolski 1 sierpnia 2023
Udostępnij ten artykuł